-1-
Zsunęłam torbę z kolan i wrzuciłam ją jednym,
silnym ruchem pod ławkę, na której siedziałam. Podniosłam się i po raz setny
dzisiejszego poranka wyruszyłam w pasjonującą wycieczkę do jego szafki.
Manewrowałam wśród uczniowskiej tłuszczy, starając się utrzymać równowagę. Potknięcie
się w tłumie było ostatnią rzeczą jakiej w tej chwili potrzebowałam.
W milczeniu obserwowałam jego ruchy. Zawsze
zadziwiał mnie fakt, jak pociągające w jego wykonaniu mogą być prozaiczne
czynności. Zapisywałam w pamięci to, jak
zgrabnymi ruchami przekartkowuje swój zeszyt, po czym z pośpiechem wrzuca go do
szeroko otwartej, męskiej torby Calvina Kleina. Zmierzwia dłonią swoje złotawe
włosy i zatrzaskuje szafkę. Okręca się i rusza w moją stronę. Podnosi
wzrok i rozciąga usta w szerokim uśmiechu. Odwzajemniłam go. Podszedł już tak
blisko.
- Hej. – powitał mnie nieśmiało, jakby nie
wiedział jakie słowa będą odpowiednie. Pocałował mnie tak delikatnie, jak
porcelanową lalkę, którą boi się stłuc. Nie odczuwałam już sfrustrowania, tylko
jego oplatające mnie w talii ramiona i zapach jego wody toaletowej.
- Hej. – szepnęłam, gdy tylko na powrót
otrzeźwiałam.
Do sali wdarliśmy się niemal niepostrzeżenie.
Kilka ciekawskich głów odwróciło się w stronę drzwi, sprawdzając tożsamość
nowoprzybyłego gościa. Z ociąganiem opuściłam jego dłoń i podeszłam do mojej
ohydnie zielonej ławki wymazanej w różnorakie napisy. Codziennie pojawiał się
nowy, niechlujnie wybazgrany kilkakrotnymi pociągnięciami długopisem,
prezentujący nieraz sprośne treści. Sama też kiedyś napisałam tutaj swoje
miłosne wyznanie, ale na całe szczęście zostało ono skrupulatnie wytarte przez
ówczesną woźną. Zaczęłam bezmyślnie mazać ołówkiem po okładce książki.
Popatrzyłam na mojego blondyna siedzącego pod
ścianą. Kochałam jak unosił jeden kącik ust. Na ten widok, z moich płuc
uchodziło powietrze, a nogi wiotczały. Uwielbiałam też , jak w skupieniu bawi
się piórem, jak komicznie unosi brwi, jak gestykuluje, gdy mówi, jak czasem
mimowolnie wytrzeszcza oczy, jak pochyla się do przodu, gdy siedzi i roztrzepuje
włosy… Krótko mówiąc wszystko. Każdy najmniejszy ruch. Każdy oddech.
Słowa profesora literaturoznawstwa
pieczołowicie omijały moje uszy, pilnując, bym nie zrozumiała ani jednego z
nich. Czas był jednak po mojej stronie. Przyspieszył krok, pomagając mi czym
prędzej opuścić pomieszczenie.
Gdy wyszłam na dziedziniec, musiałam zamknąć
oczy, chroniąc je przed promieniami słońca. Nie spodziewałam się ich, będąc
przyzwyczajona do nieustannie przykrytego warstwą chmur nieba. Wszystko wyglądało tak pięknie w blasku dnia.
Kształty i cienie na kamiennym bruku żyły własnym życiem. Od reszty świata
odgradzała nas zwarta bariera wiekowych buków. Przysiedliśmy na rozpadającej
się ławce z odchodzącą z desek farbą. Leżałam na jego kolanach i obserwowałam
rozświetlony nieboskłon, podczas gdy on gładził kosmyki moich włosów i patrzył
daleko przed siebie. Od niecałych paru godzin sprawiał wrażenie nieobecnego,
jakby wyzbył się duszy. Niepokoiło mnie to.
W pewnym momencie zmarszczył gniewnie brwi i spiął mięśnie.
- Coś cię trapi? – zapytałam go w końcu,
starając się by mój głos nie zabrzmiał desperacko. On zamrugał oczami, jak
wyrwany z transu, urwał napoczęty oddech i przeniósł wzrok na moją twarz.
- Nie. Dlaczego tak sądzisz? – uśmiechnął się
sztucznie. To nie był jednak „ten” uśmiech.
- Jesteś taki… inny. – zaobserwowałam, że
zacisnął szczęki i na jego twarzy pojawił się przelotny grymas. Nie wiedział co
powiedzieć.
- Po prostu zmęczony. – odparował kpiąco i dla
potwierdzenia własnych słów schował twarz w dłoniach. Analizował moją reakcję
patrząc spomiędzy palców. Westchnęłam ciężko. Miałam wrażenie, że stara się
mnie wywieść w pole.
- Aaron… Jeżeli coś się stało, to…
- Wszystko jest w porządku. Dlaczego zawsze
wszystko komplikujesz? – chyba pierwszy raz w życiu użył tego pretensjonalnego
tonu w stosunku do mnie. Spojrzałam mu prosto w oczy. Mogłabym przysiąc, że
krył się w nich smutek. Pełna podejrzeń odwróciłam głowę w kierunku głównego
placu.
- Załóżmy, że ci wierzę. – odparłam i
podciągnęłam się z trudem na dłoniach. Gdy usiadłam, Aaron objął mnie
ramieniem, jednak w tym geście było coś tak fałszywego, że miałam wrażenie
jakby koło mnie siedział intruz. W
pewnym momencie nachylił się i pocałował mnie w szyję. Potem drobniejszymi
pocałunkami naznaczył drogę z zagłębienia pod uchem, przez żuchwę, do ust.
Pomimo świeżego powietrza, zaczynało mi go brakować, a po kilku sekundach
zapomniałam gdzie jestem. Daty Święta Dziękczynienia. Adresu swojego domu.
Swojego wieku. Mojego imienia. Mojej twarzy.
Matka była już przyzwyczajona do obecności
Aarona w domu. Nie musiałam dopytywać jej o pozwolenie. Wiedziała, że on i tak
będzie ze mną. Zawsze mi towarzyszył. Jak cień.
To był już nawyk. Chodzenie krok w krok.
Trzymanie za ręce. Wymienianie spojrzeń. Rozmowy bez słów. To dla mnie tak samo
naturalne jak jedzenie, czy mruganie oczami. Każdy ma swoje nawyki. Niektórzy
obgryzają paznokcie aż do krwi. Inni obsesyjnie gładzą włosy lub notorycznie
przeglądają się w lustrze. Ja trzymam przy sobie Aarona. Albo on trzyma przy
sobie mnie.
- Dlaczego nic nie mówisz? – zapytał
stanowczo. Zdziwiłam się. Do tej pory nie przeszkadzało mu moje milczenie. –
Powiedziałem coś nie tak?
- Nie. – odpowiedziałam, lecz po chwili
zaczęłam się zastanawiać, czy to na pewno prawda – Po prostu… Jakoś nie
poczuwam się do rozmowy.
- Jesteś nieszczęśliwa?
To pytanie było aż śmieszne.
- Nie, oczywiście, że nie! – niemalże
wykrzyknęłam
- Wydajesz się być. – naciskał. Czy on
oczekuje ode mnie gorączkowych zapewnień o mojej wewnętrznej radości? Nie
wiedziałam, jak ubrać słowa targające mną odczucia. Każde z nich wydawało mi
się nieodpowiednie. On tymczasem brutalnie schwycił moje nadgarstki i
przyciągnął je do swojej piersi, patrząc mi głęboko w oczy.
- Roselyn, czy jesteś szczęśliwa? – potrząsnął
mną żądając odpowiedzi. Jego wzrok wiercił mi w umyśle, nie pozwalając się
skupić. Patrzyłam z nutą przerażenia na ten bezkresny błękit jego tęczówki.
Zupełnie niekontrolowanie przycisnęłam swoje wargi do jego warg. To powinno mu
starczyć za wszystkie odpowiedzi. Jednak on, odepchnął mnie po paru sekundach,
odsuwając się na dwa kroki. Zaczął iść szybciej. Zatrzymałam się zszokowana.
- Aaron! – zawołałam go oskarżycielskim tonem.
Wahał się. W końcu odwrócił się i objął mnie.
- Przepraszam. – szepnął mi do ucha.
Przytrzymał mnie jeszcze przez kilka chwil, powtarzając „przepraszam” jak
litanię. Pocałował mnie w czoło i zaczął iść koło mnie. Wciąż nie bardzo
wiedziałam jak zinterpretować jego uprzednie zachowanie. Miałam wrażenie, że
moje życie stało się jednym wielkim talk-show, a on jest aktorem, który nie
może już dłużej trzymać się roli. Rozejrzałam się dookoła, upewniając się, czy
nie śledzi mnie gromadka ludzi, która zaraz wyskoczy zza krzaków i wrzaśnie
„Mamy cię!”.
- Którego dzisiaj mamy? – to wyrwane z kontekstu pytanie zbiło
mnie z tropu. Spojrzałam na
Aarona, upewniając się, czy na pewno o to zapytał. On patrzył na
mnie z wyczekiwaniem.
- 29 września… - wymamrotałam podejrzliwie. Wtem
chłopak przystanął, zamknął powieki i dokonał głośnego wdechu. Ta akcja coraz
bardziej zaczynała mnie drażnić.
-Aaron, możesz mi łaskawie powiedzieć o co
chodzi? Zachowujesz się co najmniej dziwnie. – wypaliłam. On podniósł do ust
moją dłoń, pocałował i wymruczał:
-O nic. Jak ten czas leci…
Wystukałam numer mieszkania na panelu domofonu.
Rozległ się przeciągły sygnał łączenia z odbiornikiem. Czułam jego oddech na
karku. Stał tuż za mną i obejmował mnie w talii. Po tym krótkim epizodzie w
drodze do domu, wszystko wróciło do normalności. Zaczęłam tupać nogą ze
zniecierpliwienia. W środku nikt nie podnosił słuchawki. Rodzice nie mówili mi,
że wychodzą.
- Nie ma ich? – zapytał. Wydęłam usta w
konsternacji.
- Chyba tak. Nie poinformowali mnie.
- I co teraz?
- Chyba powinnam mieć zapasowe klucze w
torebce. – sięgnęłam za ramię i zaczęłam przeczesywać zakamarki mojej
przepastnej torby. Przerzucałam raz po raz znajdujące się w niej przedmioty, by
w końcu znaleźć pęk kluczy z brelokiem w kształcie wieży Eiffla. Wsunęłam
największy z nich do zardzewiałego zamka w starych dębowych drzwiach. Zamek
zapiszczał, a drzwi z mozolnym skrzypnięciem otworzyły się. Weszłam do środka,
Aaron krok w krok za mną. Delikatnie stąpaliśmy po schodach prowadzących na
drugie piętro starej kamienicy przy Tampton Avenue. Stanęłam przed dobrze
znanym mi progiem. Kiedy chciałam nacisnąć dzwonek, zza niego wypadła mała biała
kartka. Podniosłam ją i zgłębiłam jej treść.
Rose,
Musiałam pojechać do ojca. Wrócę jutro
po południu. Nie nabrójcie zbytnio :)
Jenna
Schowałam karteczkę do kieszeni.
- Nikogo nie ma. – poinformowałam
chłopaka. Zdawał się być zadowolony z takiego obrotu spraw.
- OK.
Otworzyłam frontowe drzwi. Od progu uderzył
mnie zapach smażonego kurczaka. Musiała wyjść nie dawno. Rozsunęłam suwak
kurtki i sięgnęłam, by odwiesić ją na kołek, ale wyręczył mnie Aaron. Po chwili
sam zaczął szarpać się ze swoim szalikiem.
Przeszłam do salonu i przystanęłam w drzwiach.
Porozrzucane kartki i ubrania. Niedokończona kawa. Niedosmażony kurczak na
patelni. Urwane zdanie w notesie. Musiała wyjść w pośpiechu. Coś było nie tak.
Poczułam, że podszedł do mnie od tyłu. Położył
dłonie na moich biodrach. Wtem przyssał się do mojej szyi. Nieco szokujące.
Posunął się o krok dalej – obsunął bluzkę i obsypał pocałunkami ramiona i
dekolt. Gdy dotarł do ust, poczułam, że całuje inaczej niż zwykle. Zachłannie, wręcz agresywnie. Napiera na
mnie, nie potrafię go powstrzymać. Wręcz sama uczepiam się jago barków,
obejmuje go nogami. Zaczynam mieć problemy z koncentracją. Myśli błąkają się w
moim umyśle, nie mogąc zebrać się w jedną całość. Poczułam tylko, jak
przewracam się na coś miękkiego. Sofa. Wyjście z obu stron zablokowane jego
ramionami. Słyszę swoje imię, które on szepcze raz po raz nad moim uchem.
Jęknął cicho. Pamięć odmawia posłuszeństwa. Kończyny przestały słuchać moich
rozkazów. O jego zamiarach przekonałam się, gdy zaczął szamotać skrawek mojej
bluzki. Dlaczego nie przerywam? Dlaczego nie chcę tego przerwać? Dlaczego
zamiast powiedzieć „nie”, sięgam po guzik jego swetra? Twarde uderzenie.
Podłoga. Nie potrafię formułować myśli. Rozmazany obraz w moich oczach. Aaron.
Jego twarz. Oczy. Włosy. Tors. Dotyk. Pocałunki. Rose, kontroluj oddech. Duszę
się. Łapczywymi łykami wciągam powietrze. Tonę. Chcę tonąć. Nic nie wiem. Nic
nie pamiętam. Film się urywa.
To jest piękne. Masz wielki talent. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia,
Kasia / Kaiaa z zapytaja :)
niestety nie mam czasu wszystkiego czytac do konca,ale na prawde super! zgadzam się z dziewczyną powyżej,masz ogromny talent i gdyby udało Ci się kiedyś coś wydać.. na pewno cieszyłabyś się z ilości osób ,które tą książkę przeczytały:)
OdpowiedzUsuńzapytaj.com.pl : youaremybejbelove
Masz talent! Jest super, rozwinięte słownictwo, opisy, ciekawie. Tylko najgorsze - mylisz czasy! O co chodzi z tym opisem zachowania chłopaka? Jest opisany w teraźniejszości, potem nagle zwinnie przeskakujesz na czas przeszły. Jeżeli to miało być po prostu opisanie wykonywanych regularnie w szkole jego ruchów, to powinnaś to inaczej zakończyć, zrozumialej. "Zawsze go odwzajemniam. Tak było i teraz. Choć nawet, gdy on pozostaje poważny, ja i tak szczerzę się na jego widok." - Na przykład tak.
OdpowiedzUsuńOgólna ocena - 5!
super serio i czekam na więcej
OdpowiedzUsuńgiercia2010 z zapytaja
Świetne...
OdpowiedzUsuńWspaniałe opisy sytuacji. Uczuć.