środa, marca 14


-1-

Lustrowałam każdą z mijających mnie twarzy. Kilka cheerleaderek, grupa głupkowatej latorośli z podstawówki, garstka zdziecinniałych licealistów i mnóstwo innych osób, które miałam gdzieś. Często irytowała mnie ta jego niepunktualność, jednak dzisiaj byłam wyjątkowo nieswoja. Drażnił mnie chociażby ten narastający gwar na korytarzu, a grupka szczebiocących ósmoklasistek po prostu doprowadzała mnie do szału. Czułam się otępiale, jakby to wszystko nie działo się z moim udziałem. Jak duch.

 Zsunęłam torbę z kolan i wrzuciłam ją jednym, silnym ruchem pod ławkę, na której siedziałam. Podniosłam się i po raz setny dzisiejszego poranka wyruszyłam w pasjonującą wycieczkę do jego szafki. Manewrowałam wśród uczniowskiej tłuszczy, starając się utrzymać równowagę. Potknięcie się w tłumie było ostatnią rzeczą jakiej w tej chwili potrzebowałam.

W milczeniu obserwowałam jego ruchy. Zawsze zadziwiał mnie fakt, jak pociągające w jego wykonaniu mogą być prozaiczne czynności.  Zapisywałam w pamięci to, jak zgrabnymi ruchami przekartkowuje swój zeszyt, po czym z pośpiechem wrzuca go do szeroko otwartej, męskiej torby Calvina Kleina. Zmierzwia dłonią swoje złotawe włosy i zatrzaskuje szafkę. Okręca się i rusza w moją stronę. Podnosi wzrok i rozciąga usta w szerokim uśmiechu. Odwzajemniłam go. Podszedł już tak blisko.

- Hej. – powitał mnie nieśmiało, jakby nie wiedział jakie słowa będą odpowiednie. Pocałował mnie tak delikatnie, jak porcelanową lalkę, którą boi się stłuc. Nie odczuwałam już sfrustrowania, tylko jego oplatające mnie w talii ramiona i zapach jego wody toaletowej.

- Hej. – szepnęłam, gdy tylko na powrót otrzeźwiałam.

Do sali wdarliśmy się niemal niepostrzeżenie. Kilka ciekawskich głów odwróciło się w stronę drzwi, sprawdzając tożsamość nowoprzybyłego gościa. Z ociąganiem opuściłam jego dłoń i podeszłam do mojej ohydnie zielonej ławki wymazanej w różnorakie napisy. Codziennie pojawiał się nowy, niechlujnie wybazgrany kilkakrotnymi pociągnięciami długopisem, prezentujący nieraz sprośne treści. Sama też kiedyś napisałam tutaj swoje miłosne wyznanie, ale na całe szczęście zostało ono skrupulatnie wytarte przez ówczesną woźną. Zaczęłam bezmyślnie mazać ołówkiem po okładce książki.

Popatrzyłam na mojego blondyna siedzącego pod ścianą. Kochałam jak unosił jeden kącik ust. Na ten widok, z moich płuc uchodziło powietrze, a nogi wiotczały. Uwielbiałam też , jak w skupieniu bawi się piórem, jak komicznie unosi brwi, jak gestykuluje, gdy mówi, jak czasem mimowolnie wytrzeszcza oczy, jak pochyla się do przodu, gdy siedzi i roztrzepuje włosy… Krótko mówiąc wszystko. Każdy najmniejszy ruch. Każdy oddech.

Słowa profesora literaturoznawstwa pieczołowicie omijały moje uszy, pilnując, bym nie zrozumiała ani jednego z nich. Czas był jednak po mojej stronie. Przyspieszył krok, pomagając mi czym prędzej opuścić pomieszczenie.

Gdy wyszłam na dziedziniec, musiałam zamknąć oczy, chroniąc je przed promieniami słońca. Nie spodziewałam się ich, będąc przyzwyczajona do nieustannie przykrytego warstwą chmur nieba.  Wszystko wyglądało tak pięknie w blasku dnia. Kształty i cienie na kamiennym bruku żyły własnym życiem. Od reszty świata odgradzała nas zwarta bariera wiekowych buków. Przysiedliśmy na rozpadającej się ławce z odchodzącą z desek farbą. Leżałam na jego kolanach i obserwowałam rozświetlony nieboskłon, podczas gdy on gładził kosmyki moich włosów i patrzył daleko przed siebie. Od niecałych paru godzin sprawiał wrażenie nieobecnego, jakby wyzbył się duszy. Niepokoiło mnie to.  W pewnym momencie zmarszczył gniewnie brwi i spiął mięśnie.

- Coś cię trapi? – zapytałam go w końcu, starając się by mój głos nie zabrzmiał desperacko. On zamrugał oczami, jak wyrwany z transu, urwał napoczęty oddech i przeniósł wzrok na moją twarz.

- Nie. Dlaczego tak sądzisz? – uśmiechnął się sztucznie. To nie był jednak „ten” uśmiech.

- Jesteś taki… inny. – zaobserwowałam, że zacisnął szczęki i na jego twarzy pojawił się przelotny grymas. Nie wiedział co powiedzieć.

- Po prostu zmęczony. – odparował kpiąco i dla potwierdzenia własnych słów schował twarz w dłoniach. Analizował moją reakcję patrząc spomiędzy palców. Westchnęłam ciężko. Miałam wrażenie, że stara się mnie wywieść  w pole.

- Aaron… Jeżeli coś się stało, to…

- Wszystko jest w porządku. Dlaczego zawsze wszystko komplikujesz? – chyba pierwszy raz w życiu użył tego pretensjonalnego tonu w stosunku do mnie. Spojrzałam mu prosto w oczy. Mogłabym przysiąc, że krył się w nich smutek. Pełna podejrzeń odwróciłam głowę w kierunku głównego placu.

- Załóżmy, że ci wierzę. – odparłam i podciągnęłam się z trudem na dłoniach. Gdy usiadłam, Aaron objął mnie ramieniem, jednak w tym geście było coś tak fałszywego, że miałam wrażenie jakby koło mnie siedział intruz.  W pewnym momencie nachylił się i pocałował mnie w szyję. Potem drobniejszymi pocałunkami naznaczył drogę z zagłębienia pod uchem, przez żuchwę, do ust. Pomimo świeżego powietrza, zaczynało mi go brakować, a po kilku sekundach zapomniałam gdzie jestem. Daty Święta Dziękczynienia. Adresu swojego domu. Swojego wieku. Mojego imienia. Mojej twarzy.

Matka była już przyzwyczajona do obecności Aarona w domu. Nie musiałam dopytywać jej o pozwolenie. Wiedziała, że on i tak będzie ze mną. Zawsze mi towarzyszył. Jak cień.

To był już nawyk. Chodzenie krok w krok. Trzymanie za ręce. Wymienianie spojrzeń. Rozmowy bez słów. To dla mnie tak samo naturalne jak jedzenie, czy mruganie oczami. Każdy ma swoje nawyki. Niektórzy obgryzają paznokcie aż do krwi. Inni obsesyjnie gładzą włosy lub notorycznie przeglądają się w lustrze. Ja trzymam przy sobie Aarona. Albo on trzyma przy sobie mnie.

- Dlaczego nic nie mówisz? – zapytał stanowczo. Zdziwiłam się. Do tej pory nie przeszkadzało mu moje milczenie. – Powiedziałem coś nie tak?

- Nie. – odpowiedziałam, lecz po chwili zaczęłam się zastanawiać, czy to na pewno prawda – Po prostu… Jakoś nie poczuwam się do rozmowy.

- Jesteś nieszczęśliwa?

To pytanie było aż śmieszne.

- Nie, oczywiście, że nie! – niemalże wykrzyknęłam

- Wydajesz się być. – naciskał. Czy on oczekuje ode mnie gorączkowych zapewnień o mojej wewnętrznej radości? Nie wiedziałam, jak ubrać słowa targające mną odczucia. Każde z nich wydawało mi się nieodpowiednie. On tymczasem brutalnie schwycił moje nadgarstki i przyciągnął je do swojej piersi, patrząc mi głęboko w oczy.

- Roselyn, czy jesteś szczęśliwa? – potrząsnął mną żądając odpowiedzi. Jego wzrok wiercił mi w umyśle, nie pozwalając się skupić. Patrzyłam z nutą przerażenia na ten bezkresny błękit jego tęczówki. Zupełnie niekontrolowanie przycisnęłam swoje wargi do jego warg. To powinno mu starczyć za wszystkie odpowiedzi. Jednak on, odepchnął mnie po paru sekundach, odsuwając się na dwa kroki. Zaczął iść szybciej. Zatrzymałam się zszokowana.

- Aaron! – zawołałam go oskarżycielskim tonem. Wahał się. W końcu odwrócił się i objął mnie.

- Przepraszam. – szepnął mi do ucha. Przytrzymał mnie jeszcze przez kilka chwil, powtarzając „przepraszam” jak litanię. Pocałował mnie w czoło i zaczął iść koło mnie. Wciąż nie bardzo wiedziałam jak zinterpretować jego uprzednie zachowanie. Miałam wrażenie, że moje życie stało się jednym wielkim talk-show, a on jest aktorem, który nie może już dłużej trzymać się roli. Rozejrzałam się dookoła, upewniając się, czy nie śledzi mnie gromadka ludzi, która zaraz wyskoczy zza krzaków i wrzaśnie „Mamy cię!”.

- Którego dzisiaj mamy? – to wyrwane z kontekstu pytanie zbiło mnie z tropu. Spojrzałam na

Aarona, upewniając się, czy na pewno o to zapytał. On patrzył na mnie z wyczekiwaniem.

- 29 września… - wymamrotałam podejrzliwie. Wtem chłopak przystanął, zamknął powieki i dokonał głośnego wdechu. Ta akcja coraz bardziej zaczynała mnie drażnić.

-Aaron, możesz mi łaskawie powiedzieć o co chodzi? Zachowujesz się co najmniej dziwnie. – wypaliłam. On podniósł do ust moją dłoń, pocałował i wymruczał:

-O nic. Jak ten czas leci…



Wystukałam numer mieszkania na panelu domofonu. Rozległ się przeciągły sygnał łączenia z odbiornikiem. Czułam jego oddech na karku. Stał tuż za mną i obejmował mnie w talii. Po tym krótkim epizodzie w drodze do domu, wszystko wróciło do normalności. Zaczęłam tupać nogą ze zniecierpliwienia. W środku nikt nie podnosił słuchawki. Rodzice nie mówili mi, że wychodzą.

- Nie ma ich? – zapytał. Wydęłam usta w konsternacji.

- Chyba tak. Nie poinformowali mnie.

- I co teraz?

- Chyba powinnam mieć zapasowe klucze w torebce. – sięgnęłam za ramię i zaczęłam przeczesywać zakamarki mojej przepastnej torby. Przerzucałam raz po raz znajdujące się w niej przedmioty, by w końcu znaleźć pęk kluczy z brelokiem w kształcie wieży Eiffla. Wsunęłam największy z nich do zardzewiałego zamka w starych dębowych drzwiach. Zamek zapiszczał, a drzwi z mozolnym skrzypnięciem otworzyły się. Weszłam do środka, Aaron krok w krok za mną. Delikatnie stąpaliśmy po schodach prowadzących na drugie piętro starej kamienicy przy Tampton Avenue. Stanęłam przed dobrze znanym mi progiem. Kiedy chciałam nacisnąć dzwonek, zza niego wypadła mała biała kartka. Podniosłam ją i zgłębiłam jej treść.



Rose,

Musiałam pojechać do ojca. Wrócę jutro po południu. Nie nabrójcie zbytnio :)

Jenna

Schowałam karteczkę do kieszeni.

- Nikogo nie ma. – poinformowałam chłopaka. Zdawał się być zadowolony z takiego obrotu spraw.

- OK. 

Otworzyłam frontowe drzwi. Od progu uderzył mnie zapach smażonego kurczaka. Musiała wyjść nie dawno. Rozsunęłam suwak kurtki i sięgnęłam, by odwiesić ją na kołek, ale wyręczył mnie Aaron. Po chwili sam zaczął szarpać się ze swoim szalikiem.

Przeszłam do salonu i przystanęłam w drzwiach. Porozrzucane kartki i ubrania. Niedokończona kawa. Niedosmażony kurczak na patelni. Urwane zdanie w notesie. Musiała wyjść w pośpiechu. Coś było nie tak.

Poczułam, że podszedł do mnie od tyłu. Położył dłonie na moich biodrach. Wtem przyssał się do mojej szyi. Nieco szokujące. Posunął się o krok dalej – obsunął bluzkę i obsypał pocałunkami ramiona i dekolt. Gdy dotarł do ust, poczułam, że całuje inaczej niż zwykle.  Zachłannie, wręcz agresywnie. Napiera na mnie, nie potrafię go powstrzymać. Wręcz sama uczepiam się jago barków, obejmuje go nogami. Zaczynam mieć problemy z koncentracją. Myśli błąkają się w moim umyśle, nie mogąc zebrać się w jedną całość. Poczułam tylko, jak przewracam się na coś miękkiego. Sofa. Wyjście z obu stron zablokowane jego ramionami. Słyszę swoje imię, które on szepcze raz po raz nad moim uchem. Jęknął cicho. Pamięć odmawia posłuszeństwa. Kończyny przestały słuchać moich rozkazów. O jego zamiarach przekonałam się, gdy zaczął szamotać skrawek mojej bluzki. Dlaczego nie przerywam? Dlaczego nie chcę tego przerwać? Dlaczego zamiast powiedzieć „nie”, sięgam po guzik jego swetra? Twarde uderzenie. Podłoga. Nie potrafię formułować myśli. Rozmazany obraz w moich oczach. Aaron. Jego twarz. Oczy. Włosy. Tors. Dotyk. Pocałunki. Rose, kontroluj oddech. Duszę się. Łapczywymi łykami wciągam powietrze. Tonę. Chcę tonąć. Nic nie wiem. Nic nie pamiętam. Film się urywa.

5 komentarzy:

  1. To jest piękne. Masz wielki talent. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.

    Pozdrowienia,
    Kasia / Kaiaa z zapytaja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. niestety nie mam czasu wszystkiego czytac do konca,ale na prawde super! zgadzam się z dziewczyną powyżej,masz ogromny talent i gdyby udało Ci się kiedyś coś wydać.. na pewno cieszyłabyś się z ilości osób ,które tą książkę przeczytały:)
    zapytaj.com.pl : youaremybejbelove

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz talent! Jest super, rozwinięte słownictwo, opisy, ciekawie. Tylko najgorsze - mylisz czasy! O co chodzi z tym opisem zachowania chłopaka? Jest opisany w teraźniejszości, potem nagle zwinnie przeskakujesz na czas przeszły. Jeżeli to miało być po prostu opisanie wykonywanych regularnie w szkole jego ruchów, to powinnaś to inaczej zakończyć, zrozumialej. "Zawsze go odwzajemniam. Tak było i teraz. Choć nawet, gdy on pozostaje poważny, ja i tak szczerzę się na jego widok." - Na przykład tak.
    Ogólna ocena - 5!

    OdpowiedzUsuń
  4. super serio i czekam na więcej
    giercia2010 z zapytaja

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne...
    Wspaniałe opisy sytuacji. Uczuć.

    OdpowiedzUsuń