-2-
W powietrzu unosił się charakterystyczny, drażniący zapach kurzu.
Ciepło słonecznego światła przebijającego się przez muślinowe zasłony ogrzewało
moją, już i tak rozpaloną skórę. Odetchnęłam głęboko. Nie miałam ochoty uchylać
powiek. Migawki z ostatniej nocy huczały mi w głowie, nie pozwalając oderwać od
siebie myśli. Nawet nie walczyłam, by się od nich uwolnić. Nie czułam się
winna. Trwałam w przekonaniu, że wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak
miało. Zanurzyłam się we własnych wspomnieniach. Ilekroć do nich wracałam,
tętno przyspieszało, a serce tłukło się niemiłosiernie. To było dokładnie to,
czego chciałam. Na ślepo wyciągnęłam rękę w miejsce, w którym powinna znajdować
się jego twarz. Zamarłam. Moja dłoń ścisnęła tylko powietrze. Zesztywniałymi
palcami przeczesałam pościel. Prześcieradło obok mnie było chłodne. Uchyliłam
powieki. Leżałam na łóżku w swojej sypialni. Wokół mnie nie było nikogo.
- Aaron? – szepnęłam. Jeszcze raz
pobieżnie rozejrzałam się po pokoju. Kołdra w miejscu, w którym leżał była
zwinięta.
- Aaron? – krzyknęłam nieco głośniej –
Aaron, jesteś tutaj?
Wrzuciwszy na siebie pierwszy lepszy
podkoszulek, ruszyłam do salonu. Przystanęłam w drzwiach. Wszystko wyglądało
dokładnie tak, jak to wczoraj zastałam. Okropny śmietnik.
- Aaron? –
powiedziałam już bez przekonania. Wyszedł. Może nawet miał rację. Jeszcze Jenna
wróciłaby wcześniej. Sąsiedzi by zauważyli. Nie zdzierżyłabym tych spojrzeń
pełnych dezaprobaty. Westchnęłam. Podeszłam do szafki w kuchni i wyciągnęłam
pudełko płatków pszennych. Nieopatrznie zrzuciłam paczkę z herbatą. Schyliłam
się, by odłożyć ją z powrotem na półkę. Wtem zauważyłam, że na porcelanowych
płytach leży coś jeszcze. Biała karteczka. Mamy cały plik takich w salonie.
Podniosłam ją.
Roselyn
Przepraszam, ale musiałem
wyjść.
Nie wiem, cz
Z miejsca rozpoznałam charakter pisma.
Jednak napis ten mnie przerażał. Ostatnie słowo było urwane. Od litery „z”
ciągnęła się długa, nierówna, rozmazana kreska, jakby ktoś go szturchnął.
Kartka była nierówno pozginana, jak gdyby ktoś chciał ją zmiąć. Przez chwilę
pomyślałam, że może to była próba i kartka, którą miałam być adresatką wygląda
inaczej, ale żadnej takiej nie znalazłam. Wpatrywałam się w pospiesznie
nabazgrane zdanie. Co to miało znaczyć?
Pochwyciłam telefon. Żadnych nowych wiadomości. Żadnych nieodebranych
połączeń. Zerknęłam na zegarek w górnej części ekranu. Jedenasta. Opuściłam
szkołę.
- Cholera. – powiedziałam i zerwałam się na nogi. Wypadłam z
mieszkania jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi. W biegu dopinając bluzkę,
walczyłam sama ze sobą, by wyrzucić wspomnienie karteczki znalezionej w kuchni.
Chciałam, by wszystko było w porządku. Przynajmniej dzisiaj.
Rozglądałam
się nerwowo po korytarzu. Wśród tabunów nacierających na mnie uczniów nie
rozpoznałam sylwetki Aarona. Chodziłam poirytowana tam i z powrotem, starając
się odtworzyć wydarzenia od ubiegłego wieczoru do dzisiejszego poranka. Czyżby
mnie unikał? Rozedrgana usiadłam i rozprostowałam nogi, starając się na powrót
zapanować nad własnym ciałem.
Dzwonek. Czy
jego dźwięk zawsze był tak drażniący? Patrzyłam spode łba na kolegów z klasy.
Nagle wszystko wydało mi się obce. Miałam wrażenie, że zaczęłam żyć nieswoim
życiem. Wszyscy z niezwykłą dokładnością mnie unikali wywołując we mnie
niepokój. Przez moment czułam się, jakbym nie istniała. Rozchichotane koleżanki
wymijały mnie szerokim łukiem jak odmieńca. Aarona wciąż nie było.
Usiadłam na
niewygodnym krześle w pracowni chemicznej. Z nerwów wbijałam paznokcie w blat.
Sekundy mijały, każde tyknięcie zegara powodowało u mnie duszności. Nie
potrafiłam już odpędzić obrazu kartki. Każde słowo pulsowało w mojej głowie. Inni
zdawali się nie zauważać mojego zdenerwowania. Jakby krzesło, na którym
siedziałam, było puste. Mój wzrok intensywnie skupiłam na niezapełnionym
siedzeniu pod ścianą. Oczami wyobraźni widziałam jak wchodzi przez drzwi i
uśmiecha się do mnie nonszalancko, jak to miał w zwyczaju. Gdzieś w oddali
usłyszałam swoje nazwisko.
- Anderson! – krzyknęła profesor. Siedziała przy swoim biurku,
patrząc na mnie bez emocji.
- Obecna. – mruknęłam zdawkowo. Skupiłam się na nazwiskach.
Analizowałam jedno po drugim. Knight, Knight, Knight… Czekałam jak zwiotczałe
usta kobiety za biurkiem wymówią tą właśnie nazwę. Jednak ona przeszła
swobodnie z J do L, jakby ono nigdy nie istniało. Następne z nich przepływały
przez moje uszy, jednak żadne nie brzmiało chociażby podobnie.
- Dobrze. Dzisiaj porozmawiamy o…
- Co?! – krzyknęłam zupełnie niekontrolowanie. Kobieta zmroziła
mnie wzrokiem.
- Chciałaś coś dodać… - ironia. Musiała sprawdzić, jak się
nazywam. – Anderson?
Przełknęłam
ślinę.
- Przepraszam… Ale nie pominęła pani kogoś? – kobieta ściągnęła
brwi.
- Nie wydaje mi się, żebym cię nie wyczytała. – mruknęła.
- Nie chodzi o mnie. Mam wrażenie, że Aaron nie został wywołany.
Zapanowała
głucha cisza. Czyżbym znalazła się w jednym z tych filmów, w których znałam
kogoś, kto nigdy nie istniał? Nagle wszyscy zaczęli szeptać między sobą.
Profesor wpatrywała się we mnie jednocześnie zdziwiona i podenerwowana.
- Z tego, co wiem, wynika, że pan… Knight został usunięty z listy
uczniów dziś rano.
Czułam jak
mój oddech przyspiesza, a ciało wpada w drgawki. Co miałam przez to rozumieć?
- Jak to… usunięty? – wyjąkałam. – Nie rozumiem.
- Jego rodzice wpadli tu wczoraj wieczorem i zażądali niezwłocznego
wypisu. Nic nie wiedziałaś?
Czułam, że
coś we mnie wrze. Z obłędem w oczach rozglądałam się dookoła. Nic mi nie
powiedział. Jednakże teraz wszystko wskazywało na to, że mnie zostawił. Puste
spojrzenia. To, jak mnie odpychał. Pytał o datę. Datę wypisu. Pytania o to, czy
jestem szczęśliwa. Chciał wybadać, czy zaboli mnie jak… Zerwie ze mną. A seks? Wykorzystał mnie. Nie,
nie wierzę! W środku głowy chciałam krzyczeć. Wszyscy są zakłamani! Nie, to nie
może być prawda.
Wypadłam jak
burza z sali, trzaskając za sobą drzwiami. Krzyki profesor słyszałam gdzieś w
oddali, jednak brzmiały jak echo. To nie dzieję się naprawdę. Biegłam wzdłuż
korytarza, przepychając osoby stojące mi na drodze. Zdawałam się nic nie
widzieć i nic nie słyszeć. Jakże zdziwiona była sekretarka, gdy z impetem
otworzyłam drzwi do jej gabinetu.
- Jak to, usunięty?! – wydarłam się i spojrzałam w oczy
przerażonej kobiety.
- Ja… Nie wiem o co panience chodzi… Ja… - jąkała się. Byłam
rozdarta.
- Nie mam czasu – nie kontrolowałam już tego co mówiłam. Patrzyłam
na swoje ręce, teraz obce, które odpychają kobiecinę od biurka i przeszukują
szufladę z aktami licealistów. Jak przez
mgłę słyszałam, gdy sekretarka wezwała ochronę. Wyrzucałam jedną teczkę po
drugiej. Kartki latały w powietrzu, jak spadające liście. Desperacko
przerzucałam nazwiska, szukając teczki Aarona Knight. Znalazłszy, drżącymi
rękoma wyciągnęłam ją na biurko.
Wertowałam kartki. Serce waliło mi jak młotem. Bałam się to zobaczyć, a
jednocześnie chciałam mieć pewność. Moje dłonie zatrzymały się. Nie… Stałam
wmurowana w ziemię i nie mogłam oderwać pustego wzroku od słów w karcie. Czułam
jak łza spływa po moim policzku.
Data wypisu: 29
września 2012
Prawie nie zauważyłam, jak dwóch muskularnych ochroniarzy obezwładnia
mnie i wyprowadza z sekretariatu. Kartka znaleziona dziś rano pojawiła się jak
żywa przed moimi oczami. „Przepraszam, ale musiałem wyjść. Nie wiem, cz”. Nie
wiem, czy się jeszcze spotkamy. To koniec.
To właśnie
chciał napisać. To właśnie chciał mi powiedzieć. Usłyszałam czyjś przeraźliwy
krzyk. Mój krzyk.
Świetne !!
OdpowiedzUsuńzapraszam - http://one-direction-mydream.blogspot.com/2012/07/rozdzia-9.html
Super . Gratuluje pomysłu . :)
OdpowiedzUsuńDawno już nie czytałam czegoś tak... Emocjonującego. Na prawdę. Masz talent. Gratuluję :)
OdpowiedzUsuńWOW! Może chciałabyś się zapisać do ocenialni? Jeśli tak to tutaj: http://szczere-oceny-blogow.blog.onet.pl/
OdpowiedzUsuńNo, no, przyzwoite. Może i ją wykorzystał, ale tak z drugiej strony... to nie byłby powód, żeby odejść ze szkoły. Myślę, że za tym coś się kryje. Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuń