poniedziałek, lipca 9


-2-

W powietrzu unosił się charakterystyczny, drażniący zapach kurzu. Ciepło słonecznego światła przebijającego się przez muślinowe zasłony ogrzewało moją, już i tak rozpaloną skórę. Odetchnęłam głęboko. Nie miałam ochoty uchylać powiek. Migawki z ostatniej nocy huczały mi w głowie, nie pozwalając oderwać od siebie myśli. Nawet nie walczyłam, by się od nich uwolnić. Nie czułam się winna. Trwałam w przekonaniu, że wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak miało. Zanurzyłam się we własnych wspomnieniach. Ilekroć do nich wracałam, tętno przyspieszało, a serce tłukło się niemiłosiernie. To było dokładnie to, czego chciałam. Na ślepo wyciągnęłam rękę w miejsce, w którym powinna znajdować się jego twarz. Zamarłam. Moja dłoń ścisnęła tylko powietrze. Zesztywniałymi palcami przeczesałam pościel. Prześcieradło obok mnie było chłodne. Uchyliłam powieki. Leżałam na łóżku w swojej sypialni. Wokół mnie nie było nikogo.

- Aaron? – szepnęłam. Jeszcze raz pobieżnie rozejrzałam się po pokoju. Kołdra w miejscu, w którym leżał była zwinięta.

- Aaron? – krzyknęłam nieco głośniej – Aaron, jesteś tutaj?

Wrzuciwszy na siebie pierwszy lepszy podkoszulek, ruszyłam do salonu. Przystanęłam w drzwiach. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to wczoraj zastałam. Okropny śmietnik.

                - Aaron? – powiedziałam już bez przekonania. Wyszedł. Może nawet miał rację. Jeszcze Jenna wróciłaby wcześniej. Sąsiedzi by zauważyli. Nie zdzierżyłabym tych spojrzeń pełnych dezaprobaty. Westchnęłam. Podeszłam do szafki w kuchni i wyciągnęłam pudełko płatków pszennych. Nieopatrznie zrzuciłam paczkę z herbatą. Schyliłam się, by odłożyć ją z powrotem na półkę. Wtem zauważyłam, że na porcelanowych płytach leży coś jeszcze. Biała karteczka. Mamy cały plik takich w salonie. Podniosłam ją.

Roselyn

Przepraszam, ale musiałem wyjść. Nie wiem, cz

Z miejsca rozpoznałam charakter pisma. Jednak napis ten mnie przerażał. Ostatnie słowo było urwane. Od litery „z” ciągnęła się długa, nierówna, rozmazana kreska, jakby ktoś go szturchnął. Kartka była nierówno pozginana, jak gdyby ktoś chciał ją zmiąć. Przez chwilę pomyślałam, że może to była próba i kartka, którą miałam być adresatką wygląda inaczej, ale żadnej takiej nie znalazłam. Wpatrywałam się w pospiesznie nabazgrane zdanie. Co to miało znaczyć?  Pochwyciłam telefon. Żadnych nowych wiadomości. Żadnych nieodebranych połączeń. Zerknęłam na zegarek w górnej części ekranu. Jedenasta. Opuściłam szkołę.

- Cholera. – powiedziałam i zerwałam się na nogi. Wypadłam z mieszkania jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi. W biegu dopinając bluzkę, walczyłam sama ze sobą, by wyrzucić wspomnienie karteczki znalezionej w kuchni. Chciałam, by wszystko było w porządku. Przynajmniej dzisiaj.

                Rozglądałam się nerwowo po korytarzu. Wśród tabunów nacierających na mnie uczniów nie rozpoznałam sylwetki Aarona. Chodziłam poirytowana tam i z powrotem, starając się odtworzyć wydarzenia od ubiegłego wieczoru do dzisiejszego poranka. Czyżby mnie unikał? Rozedrgana usiadłam i rozprostowałam nogi, starając się na powrót zapanować nad własnym ciałem.

                Dzwonek. Czy jego dźwięk zawsze był tak drażniący? Patrzyłam spode łba na kolegów z klasy. Nagle wszystko wydało mi się obce. Miałam wrażenie, że zaczęłam żyć nieswoim życiem. Wszyscy z niezwykłą dokładnością mnie unikali wywołując we mnie niepokój. Przez moment czułam się, jakbym nie istniała. Rozchichotane koleżanki wymijały mnie szerokim łukiem jak odmieńca. Aarona wciąż nie było.

                Usiadłam na niewygodnym krześle w pracowni chemicznej. Z nerwów wbijałam paznokcie w blat. Sekundy mijały, każde tyknięcie zegara powodowało u mnie duszności. Nie potrafiłam już odpędzić obrazu kartki. Każde słowo pulsowało w mojej głowie. Inni zdawali się nie zauważać mojego zdenerwowania. Jakby krzesło, na którym siedziałam, było puste. Mój wzrok intensywnie skupiłam na niezapełnionym siedzeniu pod ścianą. Oczami wyobraźni widziałam jak wchodzi przez drzwi i uśmiecha się do mnie nonszalancko, jak to miał w zwyczaju. Gdzieś w oddali usłyszałam swoje nazwisko.

- Anderson! – krzyknęła profesor. Siedziała przy swoim biurku, patrząc na mnie bez emocji.

- Obecna. – mruknęłam zdawkowo. Skupiłam się na nazwiskach. Analizowałam jedno po drugim. Knight, Knight, Knight… Czekałam jak zwiotczałe usta kobiety za biurkiem wymówią tą właśnie nazwę. Jednak ona przeszła swobodnie z J do L, jakby ono nigdy nie istniało. Następne z nich przepływały przez moje uszy, jednak żadne nie brzmiało chociażby podobnie.

- Dobrze. Dzisiaj porozmawiamy o…

- Co?! – krzyknęłam zupełnie niekontrolowanie. Kobieta zmroziła mnie wzrokiem.

- Chciałaś coś dodać… - ironia. Musiała sprawdzić, jak się nazywam. – Anderson?

                Przełknęłam ślinę.

- Przepraszam… Ale nie pominęła pani kogoś? – kobieta ściągnęła brwi.

- Nie wydaje mi się, żebym cię nie wyczytała. – mruknęła.

- Nie chodzi o mnie. Mam wrażenie, że Aaron nie został wywołany.

                Zapanowała głucha cisza. Czyżbym znalazła się w jednym z tych filmów, w których znałam kogoś, kto nigdy nie istniał? Nagle wszyscy zaczęli szeptać między sobą. Profesor wpatrywała się we mnie jednocześnie zdziwiona i podenerwowana.

- Z tego, co wiem, wynika, że pan… Knight został usunięty z listy uczniów dziś rano.

                Czułam jak mój oddech przyspiesza, a ciało wpada w drgawki. Co miałam przez to rozumieć?

- Jak to… usunięty? – wyjąkałam. – Nie rozumiem.

- Jego rodzice wpadli tu wczoraj wieczorem i zażądali niezwłocznego wypisu. Nic nie wiedziałaś?

                Czułam, że coś we mnie wrze. Z obłędem w oczach rozglądałam się dookoła. Nic mi nie powiedział. Jednakże teraz wszystko wskazywało na to, że mnie zostawił. Puste spojrzenia. To, jak mnie odpychał. Pytał o datę. Datę wypisu. Pytania o to, czy jestem szczęśliwa. Chciał wybadać, czy zaboli mnie jak…  Zerwie ze mną. A seks? Wykorzystał mnie. Nie, nie wierzę! W środku głowy chciałam krzyczeć. Wszyscy są zakłamani! Nie, to nie może być prawda.

                Wypadłam jak burza z sali, trzaskając za sobą drzwiami. Krzyki profesor słyszałam gdzieś w oddali, jednak brzmiały jak echo. To nie dzieję się naprawdę. Biegłam wzdłuż korytarza, przepychając osoby stojące mi na drodze. Zdawałam się nic nie widzieć i nic nie słyszeć. Jakże zdziwiona była sekretarka, gdy z impetem otworzyłam drzwi do jej gabinetu.

- Jak to, usunięty?! – wydarłam się i spojrzałam w oczy przerażonej kobiety.

- Ja… Nie wiem o co panience chodzi… Ja… - jąkała się. Byłam rozdarta.

- Nie mam czasu – nie kontrolowałam już tego co mówiłam. Patrzyłam na swoje ręce, teraz obce, które odpychają kobiecinę od biurka i przeszukują szufladę z aktami licealistów.  Jak przez mgłę słyszałam, gdy sekretarka wezwała ochronę. Wyrzucałam jedną teczkę po drugiej. Kartki latały w powietrzu, jak spadające liście. Desperacko przerzucałam nazwiska, szukając teczki Aarona Knight. Znalazłszy, drżącymi rękoma wyciągnęłam ją na biurko.  Wertowałam kartki. Serce waliło mi jak młotem. Bałam się to zobaczyć, a jednocześnie chciałam mieć pewność. Moje dłonie zatrzymały się. Nie… Stałam wmurowana w ziemię i nie mogłam oderwać pustego wzroku od słów w karcie. Czułam jak łza spływa po moim policzku.

Data wypisu: 29 września 2012

Prawie nie zauważyłam, jak dwóch muskularnych ochroniarzy obezwładnia mnie i wyprowadza z sekretariatu. Kartka znaleziona dziś rano pojawiła się jak żywa przed moimi oczami. „Przepraszam, ale musiałem wyjść. Nie wiem, cz”. Nie wiem, czy się jeszcze spotkamy. To koniec.

                To właśnie chciał napisać. To właśnie chciał mi powiedzieć. Usłyszałam czyjś przeraźliwy krzyk. Mój krzyk.

5 komentarzy:

  1. Świetne !!
    zapraszam - http://one-direction-mydream.blogspot.com/2012/07/rozdzia-9.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Super . Gratuluje pomysłu . :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno już nie czytałam czegoś tak... Emocjonującego. Na prawdę. Masz talent. Gratuluję :)

    OdpowiedzUsuń
  4. WOW! Może chciałabyś się zapisać do ocenialni? Jeśli tak to tutaj: http://szczere-oceny-blogow.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  5. No, no, przyzwoite. Może i ją wykorzystał, ale tak z drugiej strony... to nie byłby powód, żeby odejść ze szkoły. Myślę, że za tym coś się kryje. Pozdrawiam i zapraszam do siebie.

    OdpowiedzUsuń